sobota, 10 stycznia 2015

Weekendowa retrospekcja. A kwiaty więdną.

Pewnego pięknego niedzielnego poranka w szarym kolorze, który powoli zaczynał się przejaśniać, Owca wyszła przed swój drewniany dworek w czarnej bluzce bez rękawków z napisem Guns&Roses i krótkich czarnych spodenkach, do wyboru miała jeszcze bluzkę hip-hopowego zespołu jednak wybrała opcję bez rękawka, popatrzyła na swoje małe biedne kwiatki w ogrodzie - trochę przyschły - pomyślała, skoro trzeba je podlać to poszła leniwym krokiem po konewkę, ale niestety nie było w niej wody, więc wziąwszy konewkę poszła ją napełnić wodą ze studni na tyłach ogrodu za domem. W tym czasie jej sąsiadka wpadła na kawę. Owca napełniła konewkę, odstawiła na bok i poszła zająć się swoim gościem, Lady Vampire. Posiedziały w ogródku za domem, wypiły kawkę, pogadały o ostatnim weekendzie i przesiedziały tak aż do 13.00. A było o czym gadać. Ostatniego weekendu wiele się działo. Lucyferjusz, młodszy syn Lucyfera urządził imprę na sabacie czarownic, na którym Owca jest specjalnym gościem. Były odprawiane czary, modły, miłosne zaklęcia i przeklinanie całych rodzin, zwłaszcza to ostatnie bo Owcy wielu ludzi zaszło za skórę. Oprócz tego co powyżej, była również impreza z muzyką w tle takich wykonawców jak: Marilyn Manson, Cradle of filth, Slayer i oczywiście Metallica no bo jakby tego mogłoby zabraknąć, na cześć i chwałę Lucyfera puścili też Behemoth, a żeby było bardziej brzydko i niegrzecznie z pirackiej kopii. Po wypiciu i ochrzczeniu nowej sziszy wróciła cudem nie boskim do domu, jakiś rolnik jechał na traktorze to ją podwiózł, ale sama już nie wie z jakiej wsi wiózł ją do miasta, zwykła po pijaku skracać drogę co przynosiło efekt odwrotny do oczekiwanego i powrót zajmował nawet 3 dni. Kiedy po imprezowym sabacie trwającym dwa dni otrzeźwiała, poszła do lasu, żeby złapać jakiegoś żelkowego mutanta, niestety na łączce obok słynnego pola grzybkowego "Grzybias Halucynnogenas" pasły się tylko ciągutkowo - krówkowe mutanty. Dlatego, że wolała coś lżejszego dała im spokój. Z racji, że blisko miała do Rudego stworzenia poszła do niej w nadziei, że będzie to stworzenie miało coś do picia bo coś suszyć ją zaczynało. Wlazła tak jak zwykle, a tam poczochrane i wyglądające straszniej niż na co dzień Rude stworzenia siedziało przy kompie i wypijało sok z ogórków. Kiedy Ruda zauważyła Owcę wcale się nie zdziwiła, gdyż sam Twiggy przepowiedział, że dziś Owca się pojawi.
- Cześć Owca.
- Hej. Masz coś do picia?
- Tak wodę w kranie, idź się obsłuż.
- A z ogórków?
- Zakwaszone peniski są moje.
- Peniski?
- Czyli to jednak tylko ja jestem zboczona?
- A czy to ja oglądam gejowskie porno?
- No tak.
- To co z tym sokiem z ogórków?
- Zapomnij.
- Pamięć mam krótką, nie było tematu.
Owca poszła do kuchni i wychlała tyle wody, że wydawać by się mogło, jakby wypiła drugie tyle ile sama waży. Pogadała jeszcze trochę z Rudą i dowiedziała się kilku ciekawych rzeczy, na przykład Rude stworzenie w końcu wyznało, że na imię ma Karolina co ukrywała wręcz latami, Święty Twiggy mieszka u niej gdyż ona jest jego kochanką, a whisky i prochy dała ludzkości święta Koza Amalteja, która jest przyjaciółką Latającego Potwora Spaghetti, który tak się składa jest znajomym Owcy. Tak więc postanowili oddać cześć Świętej Kozie Amaltei jarając szisze. Owca wróciła od Rudej przez las, bo potrzebowała zapasu z pola Marii J. Konopians, na następny, zbliżający się wielkimi krokami tydzień, lubiła gotować, więc takie dodatki jak mięta, lubczyk, etc. przydałyby się jej, z pola zerwała kilka roślinek i poszła dalej, wracając do domu złapała się na tym, że wiedzie iście studenckie życie. Impra, jaranko, impra, jaranko... o czas do pracy i znów impra, jaranko. Zaczęła się zastanawiać nad sobą i stwierdziła, że robiąc tak dalej szybko padnie na owczy ryj, ale w sumie nie martwiła się tym zbytnio, po śmierci byłaby diablicą, tylko miejsce zamieszkania by zmieniła, siedziałaby ciągle w podziemiach. A, że nawet w podziemiach jej nie lubią to wiele by się nie zmieniło, no może byłoby trochę cieplej.
Kiedy dochodziła 13.00 sąsiadka poszła do domu ugotować obiad, a Owca poszła w końcu podlać kwiatki. Było to cholernie gorące popołudnie, więc nawet kwiatkom chciała ulżyć, kiedy jak jej się zdawało sprawiła im ulgę, poszła do domu. Postanowiła nie pocić się na podwórku tylko posiedzieć przy wiatraku i pograć w Wiedźmina. Wieczorem wychodząc do pracy w monopolowym zobaczyła w swoim ogródku biedne martwe, suche i żółto - brązowe kwiatki. Sąsiadka Owcy leżała właśnie na leżaku pod płotem i śmiała się w sumie nie wiadomo z czego, ale przez śmiech słychać było - Haha... zamordowałaś... haha.. mordowałaś kwiatki, podlałaś je w samo... w samo południe haha - sąsiadka lubiła sobie czasami spędzić miłe popołudnie z przeuroczym i skromnym chłopcem imieniem Jack Daniels. To by wyjaśniało iście spazmatyczny śmiech z całej tej sytuacji. Owca popatrzyła na biedne kwiatki i aż żal jej się zrobiło, że je tak bezczelnie zabiła. Choć nie przepadała za kolorami to kwiatki jej się nawet podobały. Postanowiła, że kiedy sąsiadka wytrzeźwieje posadzą nowe, co by nie mówić o Owcy, to kwiatki muszą być. W końcu jest córką ogrodnika, tylko czemu jej nie powiedział, że w południe nie podlewa się kwiatów?

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz